środa, 26 grudnia 2012

capitulo 3

12:25, Lizbona, Portugalia

- Sieeeeeeeeeeema! - wrzasnął mi ktoś do ucha jak dzieciak, który dopiero co otworzył swój wymarzony gwiazdkowy prezent.
- David, ogranij się. Co takiego cudownego, nieziemskiego, magicznego (masz pewnie jeszcze więcej określeń) się wydarzyło? - zapytałem znudzonym głosem.
Ale nawet ja, największy demotywator, nie byłem w stanie uspokoić Davida. To po prostu taki typ. Najbardziej pozytywny człowiek jakiego w życiu poznałem. Istny szatan. Podobno przeciwieństwa się przyciągają - pewnie dlatego się przyjaźnimy.
- No więc byłem dzisiaj u trenera. I zgadnij co mi powiedział?
- Przecież wiesz że i tak nie zgadnę.
- No dobra, masz rację lamo. No więc powiedział mi, że... - tu zrobił wkurzająco długą przerwę - w sobotę zaczynamy turniej!!! - zaczął skakać i piszczeć. Całe życie z idiotami.
- Stój! - złapałem go za ramiona, żeby utrzymać tę małpę na ziemi - Jaki turniej? - zrobiłem wielkie oczy.
- No weź nie mów że zapomniałeś! No bez kitu, przecież to najważniejszy turniej w młodzieżówce! W sobote wyjeżdżamy do Berlina żeby rozegrać turniej z młodzieżowymi reprezentacjami europejskimi. Oprócz tego w tym samym miejscu będą turnieje siatkarskie, koszykarskie i chyba z piłki ręcznej...
- Kurde no tak! Już pamiętam! To ten turniej gdzie zawsze jest dużo cudownych siatkareczek - w jednej chwili zrobiliśmy maślane oczy.
- Pamiętasz tą... Miszę? No tą z Turcji... To była dzika laska - David przypomniał sobie swoją najlepszą, bo jedyną, turniejową zdobycz.
- Ja tam wolę Polki. Pamiętasz Alicje? U nas takich nie robią...
W jednej chwili dostaliśmy ataku śmiechu.
- Też przypomniałeś sobie Helge?! - krzyknęliśmy jednocześnie między spazmami śmiechu.
Kiedy już się ogarnęliśmy zaczęliśmy kierować się w stronę stadionu. 8 godzin szkoły a potem 3 treningu, dzień jak codzień.  Ale juz teraz będzie z górki, zawsze do marca jest najgorzej. teraz tydzień turnieju, potem miesiąc wymiany i jakoś zleci. No właśnie, w kwietniu zawsze mamy wymianę. Jako szkoła zżeszająca dzieci polsko-portugalskie co roku wyjeżdżamy do Polski a potem przyjmujemy u nas naszych nowych 'przyjaciół'. Szkoda że w większości to totalni idioci.
- Dzisiaj macie zajęcia z psychologami pierwszej drużyny - oświadczył nam trener przy wejściu do szatni.
- Znowu będą nas testować... - westchnąłem.
Conajmniej raz na pół roku mamy takie zajęcia. Psychologowie pracujący z pierwszą drużyną dokładnie przyglądają się naszej psychice. Patrzą czy nie poprzewraca nam się w głowie jak wejdziemy do pierwszego składu. Większość z nich myśli że jesteśmy rozchwianymi psychicznie małolatami, którzy nie umieją poradzić sobie z presją kibiców. To się zdziwią.
Zadawali nam standardowe pytania. Jak znosisz presje otoczenia? Czy łatwo tobą manipulować? Czy przejmujesz się zdaniem innych? bla bla blaaa... Potem podłączyli nas pod jakieś dziwne maszyny i próbowali działać nam na psyche. Trochę się darli, trochę obrażali. Nic nowego. Czy oni naprawdę myślą, że na meczach rezerw nie ma takich sytuacji? Że nikt nas nie obraża, nie wywiera presji?
Potem mieliśmy pół godziny normalnego treningu, bo ci idioci potrzebowali godziny żeby omówić z nami wyniki. Czy oni naprawdę myślą że wszystko nam trzeba tłumaczyć?
- Musze wam powiedzieć, że jesteście naprawdę silni psychicznie - powiedziała z uśmiechem jakaś babka.
Jakbym tego nie wiedział. Straciłem dwie godziny gry tylko po to, żeby dowiedzieć się rzeczy oczywistych.
- Tak naprawdę jeśli nabór do pierwszego składu zależałby tylko od tego to wszyscy macie w nim miejsce.
- Ale nie zależy od tego. Zależy od naszego poziomu. A jaki mamy mieć poziom kiedy przez takie głupie testy nie możemy trenować?! - może niepotrzebnie na nią naskoczyłem ale już nie dawałem rady. Głupie gadanie.
Wszyscy na mnie patrzyli ale nikt nic nie powiedział. Okej, czyli nie mamy już o czym rozmawiać. Mogę iść.
Zasunąłem za sobą grzecznie krzesło, powiedziałem dowidzenia i wyszedłem.
Przebrałem się i poszedłem trenować na murawę. Jeśli reszta zespołu nie chce, to będę trenował sam. Tylko niech potem nie jęczą że przegrywamy najważniejsze turnieje. Ale przynajmniej jesteśmy silni psychicznie, przecież to się liczy! - prychnąłem sam do siebie.





wtorek, 25 grudnia 2012

capitulo 2

12:25, Warszawa, Polska

"Do ciebie, mój luby,
Spełniam ten toast zbawienia lub zguby"
- Nauczycielka przeczytała podniosłym głosem.
Miałam już dosyć. Wszystko tylko nie "Romeo i Julia". Już od tygodnie omawiamy tę historię naiwnie zakochanej 14 latki i faceta który dałby się pokroić dla laski której nawet nie zna. Żałosne, prawda? No bo zastanówcie się, jaka miłość przetrwałaby aż po grób bez wzajemnego zaufania, bez oparcia w drugiej osobie? Żadna. A jakie oparcie można mieć w kimś kogo zna się od 4 dni? Żadne. A czy można mu ufać? Nie. Kolejna historia wyssana z palca. Zastanawiam się tylko czemu stanowi wzór dla setek, ba! dla tysięcy dzieł. Banalna historia tragicznej 'miłości'. O ile można to w ogólne nazwać miłością. Takich rzeczy nie ma, nie istnieją, nie zdarzają się. A już na pewno nie w XXI wieku. W erze komputera i związków opartych na smsach.
- To może Klaudia? - z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Urszuli Dyrek.
- Ymmm a jakie było pytanie? - zapytałam nie ukrywając znudzenia.
- Co miał na myśli Shakespeare pisząc powyższe słowa.
- Nie chciałabym być niegrzeczna ale skąd mogę to wiedzieć? Może powinna pani zapytać Shakespeare'a? - odparłam.
Po klasie przeszedł krótki śmiech. W sumie przyda się trochę humoru w tej trupiarni.
- Słucham? - zapytała oburzona nauczycielka.
- Mogę pani powiedzieć o co moim zdaniem chodzi w tej wypowiedzi ale to zapewne pani nie interesuje...
- Widzę że chcesz zabłysnąć, Silva. To w takim razie powiedz co sądzisz o całym utworze. Dlaczego, twoim zdaniem, "Romeo i Julia" to dramat absolutnie ponadczasowy?
- Szczerze mówiąc sama zadaje sobie to pytanie. To bezwartościowy chłam. Pytała pani dlaczego jest ponadczasowy, tak? A może dlatego, że ludzie lubią wierzyć w to, że spotka ich w życiu coś pięknego, niespotykanego? No właśnie - niespotykanego. Naprawdę szkoda mi tych wszystkich ludzi którzy na podstawie tego dzieła ustalili swój własny system wartości. Zero dumy, zero własnej tożsamości. Wszystko podporządkowane komuś kogo ledwo się zna, albo jeszcze lepiej - nie zna. Nie zastanawiała się pani nigdy czemu Julia zabiła się widząc martwego ukochanego?
- Oczywiście zabiła się z miłości. Bo jej życie bez Romea nie miałoby już sensu - odpowiedziała nauczycielka pewnym głosem nie bardzo wiedząc do czego dążę.
- Dokładnie. Czy to nie żałosne? Że jej całe życie, to kim jest i jak postrzega świat, dosłownie wszystko zależało od kogoś kogo ledwo zna?
- A czyż to nie miłość w życiu jest najważniejsza? - zapytała nauczycielka myśląc że jej przytaknę.
- Czyli Julia nie kochała swojej rodziny? Ludzi z którymi silne więzy powinny łączyć ją od dnia urodzin a nawet 9 miesięcy przed tym dniem? No bo jak można sprawić rodzicom taki ból? To wręcz nieludzkie.
Dyrek otworzyła buzię ze zdziwienia. Oczywiście nie powiedziała mi że mam rację, ale widziałam w jej oczach że następnym razem zastanowi się dłużej zanim wda się z kimś w dyskusję.
- Dobrze, nie dyskutujmy o tym, bo ten temat nie ma dna - podsumowała podnosząc głowę nienaturalnie wysoko.
W drodze do domu myślałam tylko o dzisiejszym treningu. To w tym roku pierwszy sprawdzian, czyli nowość dla dziewczyn które doszły w tym roku. Na razie jest nas dość dużo, 30 dziewczyn... Zdecydowanie za dużo. Ale na następny trening przyjdzie góra 15. Chyba, że źle oceniam te laski. Na moim pierwszym roku po siłówce wypadło 10 osób. To prawdziwa męczarnia. Prawie 3 godziny wysiłku. Na normalnym treningu wysiłek też jest niemiłosierny, ale przynajmniej robisz to co kochasz. A nieskończone serie przysiadów, długie biegi i setki brzuszków to zdecydowanie nie to co kocham. Zero kontaktu z piłką. Przyjmując że normalnie na każdym treningu na sali zostawiamy hektolitry potu, to w ten jeden dzień w roku wylewamy na halę jakieś megalitry albo gigalitry tej śmierdzącej substancji... Obrzydlistwo.
- Klaudia! Ej, nie idź tak szybko! Czekaj! - usłyszałam na plecami kiedy wyrwałam się z zamyślenia.
Spojrzałam przez ramię ale nie zobaczyłam nikogo kto byłby warty zatrzymywania, więc szłam dalej.
Nagle ktoś złapał mnie w talii od tyłu.
- Co się tak przyssałeś. Spadaj - burknęłam, ale zaraz widząc jego minę wybuchłam śmiechem.
- To było niemiłe. Teraz oficjalnie się na ciebie obrażam - Max wydął dolną wargę i założył rękę na rękę.
No właśnie, Max. To mój kolega z klasy. W sumie chyba mogę go nazwać przyjacielem... tak myślę. O ile przyjacielem jest ktoś kto od kilku lat daje ci jasne znaki że na ciebie leci, pomimo twoich jasnych sygnałów że i tak nie ma szans. Bo sygnały w stylu "Spadaj Max, bo i tak nie masz szans. Nie miałeś, nie masz i nie będziesz miał" chyba są dość jasne, prawda? Ale wie o mnie wszystko i świetnie się dogadujemy więc tak, to chyba mój przyjaciel.
- Boże, może w końcu będę miała chwilę spokoju - wymruczałam pod nosem.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie.
- Tak myślałem.
I znowu oboje wybuchnęliśmy śmiechem. czasami tak mielimy, wy też na pewno tak macie. Po prostu idziecie z kumplem i śmiejecie się bez powodu, prawda? To normalne kiedy masz dobre towarzystwo. Ja mam tak najczęściej jak idę sama, no ale mówiłam już, dobre towarzystwo to podstawa.

###########################################################################
No i co myślicie? Na razie totalnie bez akcji, dużo przymulania i ogólnie straszliwe nudy, ale może jakoś wytrzymacie, wierzę w was <3
Musze was jakoś wprowadzić w ten mój mały magiczny świat :)
Miłego czytania, i do napisania wkrótce
+ byłabym baaaardzo wdzięczna za pierwsze komentarze :*

capitulo 1

21:30, Warszawa, Polska

Jeszcze jeden, ostatni raz. Teraz będzie perfekcyjnie. Podrzut, wyskok, przebicie!
- Klaudia, jest dobrze. Daj już sobie spokój.
Na prawie pustej hali głos rozchodził się idealnie. Może to dlatego wszystko doszło do mnie z większą siłą. Czy to było wyzwanie? Ja nie potrzebuję motywacji, a na pewno nie takiej.
- Słucham? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Mówię żebyś dała sobie spokój. Idź już do domu, tak jak reszta - powtórzył spokojnie głęboki, męski głos.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby mówić mi kiedy mam skończyć? - parsknęłam śmiechem.
- Na prawdę mam ci przypominać? Mistrz Świata, Europy, Mistrz Olimpijski... A kim ty jesteś?
Powietrze rozdarła brutalna cisza.
- Teraz jesteś nikim. Ot co, rozkapryszoną 16 latką.
Stałam jak wryta z szeroko otwartą buzią, kiedy znowu zaczął mówić.
- Dlatego masz mnie słuchać. To ja jestem trenerem, rozumiemy się?
Nie chciałam na niego patrzeć, ale po tonie jego głosu wyczułam że się uśmiecha.
Nie mogłabym mu teraz spojrzeć w oczy. Przed sekundą podeptał moją dumę, opluł i zostawił na brudnej podłodze.
- Stawaj na przyjęcie, szybko!
Posłusznie wykonałam polecenie. Byłam jak zaczarowana.
Jedna petarda, potem kolejna. Przyjęcie, później drugie. Sufit i ściana...
- Właśnie dlatego teraz jesteś nikim.
Spojrzałam na niego oczami zalanymi łzami złości.
- Ostatni raz - westchnął.
Ugięłam nogi i czekałam. Przyjęcie, przebicie, kilka centymetrów przed linią końcową.
Uniosłam triumfalnie kąciki ust i obróciłam się na pięcie w stronę szatni.
- Mistrzowie mają trudny charakter - usłyszałam krótki śmiech kiedy przechodziłam już korytarzem.
Sama mimowolnie się zaśmiałam słysząc te słowa.

21:30, Lizbona, Portugalia

Jeszcze jeden raz, ostatni. Teraz będzie perfekcyjnie. Piłka na jedenastym metrze, 6 kroków, strzał.
- Cristiano, jest w porządku. Idź już dzisiaj do domu.
Na tak dużym boisku głos rozchodził się idealnie. Może to dlatego wszystko doszło do mnie z większą siłą.
- Na prawdę myślisz że potrzebuję większej motywacji? Jakiegoś wyzwania? - zapytałem kpiąco.
- Nic takiego nie powiedziałem. Skończ już na dzisiaj - powtórzył spokojnie głęboki, męski głos.
- Kim ty w ogóle jesteś żeby mi mówić kiedy mam skończyć? - parsknąłem śmiechem.
- Na prawdę mam ci przypomnieć? Po pierwsze twoim trenerem i to ja tu rządzę. Poza tym Mistrzem Portugalii, Anglii, Włoch, Hiszpanii, Europy... A kim ty jesteś?
Powietrze rozdarła brutalna cisza.
- Powiem ci kim jesteś. Nikim.
Stanąłem jak wryty. Ja jestem nikim? Jeszcze zobaczy, może nie dzisiaj, ale kiedyś zobaczy.
- Dlatego to ty słuchasz mnie, a nie na odwrót, rozumiemy się? - nie czekał na odpowiedź. - Jeśli mamy to już za sobą to leć na dwudziestkę.
Posłusznie wykonałem polecenie. Byłem jak zaczarowany.
Trener stanął na bramce. Pierwsza petarda - obroniona, druga - tak samo. Nie wytrzymałem, kopnąłem piłkę wysoko w górę.
- Hmmm czyli tak się bawimy? Okej, 20 kółek - uśmiechnął się do mnie z wyższością.
Spojrzałem na niego wkurzony i zacząłem biec.
- Masz metody jak w przedszkolu - wrzasnąłem po piątym kółku.
- Jaki zawodnik takie metody - siedział niewzruszony na ławce.
Uciąłem ostatnie okrążenie od razu biegnąc do 30 metra. Trener nawet się nie zdziwił, ustawił się na bramce i podniósł rękę na znak gotowości.
Dokładnie odliczyłem 6 kroków i walnąłem jak najmocniej umiałem.
Piłka gładko wpadła w siatkę. Zobaczyłem tylko siwą głowę schylająca się po futbolówkę. Podniosłem kąciki ust w triumfalnym uśmiechu i obróciłem się na pięcie.
- Mistrzowie mają trudny charakter - usłyszałem krótki śmiech idąc tunelem do szatni.
Słysząc te słowa sam się zaśmiałem

################################################################################
Witam wszystkich! Dopiero zaczynam tego bloga, więc proszę o ciepłe i wyrozumiałe przyjęcie :)
Mam nadzieję że spodoba wam się mój sposób pisania, może utożsamicie się z którymś z bohaterów? ;3
Posty postaram się dodawać w miarę regularnie :)
No to... do napisania!